WARSZTAT

nieustająca praca nad własnym warsztatem pisarskim


  • Index
  •  » Dominus
  •  » Opowiadanie I "Ukochane dzieci nocy"

#1 2008-09-07 14:09:21

Dominus

Administrator

Skąd: małopolska
Zarejestrowany: 2008-09-07
Posty: 8
Punktów :   

Opowiadanie I "Ukochane dzieci nocy"

Tego dnia, jak to często bywa kiedy rozpoczynają się mroczne historie, było niezwykle mgliście. Całun mgły unosił się nad całą północną Bawarią, niebo było pokryte ciemnymi chmurami i co jakiś czas padał drobny, zimny, jesienny deszcz. Przy trakcie wiodącym z Ansbach do Inglostadt, znajduje się zajazd „Rdzawy Piechur” nazwany tak ponieważ jego założycielem był, swego czasu dość znany w księstwach niemieckich rycerz, Wilhelm Kleine, który zanim założył własny interes pędził dość awanturniczy tryb życia. Nie otrzymał jednak nigdy tytułu szlacheckiego gdyż zawsze podpadał niewłaściwym osobom.  Nie w tym jednak rzecz, w każdym bądź razie postanowił porzucić swój oręż i zostać karczmarzem, a jak wiadomo metal rdzewieje i stąd też wzięła się nazwa zajazdu. Sam zajazd nie był specjalnie duży, składały się na niego dwa budynki, kamienna karczma i mała drewniana stajnia, ot zajazd jakich wiele. Jednak właśnie w tym zwykłym miejscu zaczyna się nasza niezwykła historia.
    Ruch tego dnia nie był zbyt duży, żeby nie powiedzieć, że nie było go prawie wcale, zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierałby się w podróż przy takiej pogodzie. W  głównej sali karczmy za jednym ze stołów siedział mnich, który przybył rano i wynajął jeden z pokoi na poddaszu. Nic nie zamówił tylko usiadł za stołem i najwyraźniej pogrążył się w modlitwie bądź medytacji. Wilhelm, właściciel karczmy nie musiał więc zajmować się gościem i zaczął rozpalać ogień w kominku.  Trzeba przyznać, że pomimo upływu lat dalej wyglądał bardziej na awanturnika niż na barmana, nie był może zbyt wysoki ale za to barczysty, jego krótko przystrzyżone włosy całkiem już zsiwiały zaś twarz pokryła się zmarszczkami, dzięki temu mniej rzucała się w oczy paskudna szrama biegnąca przez całą długość jego prawego policzka. Po chwili w kominku radośnie płoną ogień, w sali od razu zrobiło się cieplej i przyjemniej. Kleine podniósł się wyszedł do spiżarni a po chwili powrócił  stamtąd niosąc wielki gar gulaszu, zawiesił go nad ogniem i usiadł na krześle nieopodal paleniska. Teraz miał odrobinę więcej czasu by przyjrzeć się zakonnikowi. Habit zwisał na nim luźno, czyli pewnie klecha nie był zbyt zamożny i żywił się tylko od święta, był przy tym niezwykle wysoki co tylko potęgowało wrażenie iż zaraz złamie się w pół. Nie zdjął kaptura więc przy tym świetle ciężko było zobaczyć jego twarz. Wilhelm uśmiechnął się pod nosem, przy tej pogodzie nawet słońce schowało się dzisiaj wcześniej, wstał ze swojego miejsca wyciągnął z kominka jedno z płonących drew i zapalił od niego kilka świec. Może i mnich wyglądał na niedożywionego i raczej ubogiego ale był gościem i to w dodatku gościem który zapłacił za wszystko z góry więc Wilhelm, który podchodził do swoich obowiązków bardzo poważnie nie miał zamiaru oszczędzać na świecach, mimo iż te zdecydowanie do tanich nie należały. Po chwili usiadł z powrotem na swoim miejscu, i przemieszał gulasz, żeby ten się nie przypalił. W powietrzu zaczął się już unosić cudowny aromat gorącego  jedzenia. Karczmarz spojrzał jeszcze raz na mnicha i tym razem udało mu się dostrzec jego twarz. Zakonnik nie wyglądał ani na młodego ani na starego, miał duży hakowaty nos i bardzo wąskie usta, to wszystko plus kościste policzki i praktycznie nie widocznie brwi sprawiały raczej nie przyjemne wrażenie. Ponadto jego oczy pokryło bielmo, był ślepy. Kleine już podnosił się z krzesła żeby pogasić świece, był porządny ale nie głupi i rozrzutny, kiedy na dziedzińcu pod karczmą usłyszał rżenie koni. Podszedł do drzwi i przez małe okienko wyjrzał na zewnątrz. Z początku nic jednak nie mógł zauważyć. Chmury, które przez cały dzień gromadziły się na niebie postanowiły w końcu pozbyć się swojej zawartości. Trzeba przyznać, że trochę tego z sobą niosły, na zewnątrz była prawdziwa ściana deszczu. Karczmarz wcale nie miał zamiaru wychodzić w taką pogodę ale gości trzeba przecież przywitać i wprowadzić konie do stajni. Szybko poszedł na zaplecze by ubrać płaszcz i wziąć ze sobą osłoniętą lampę. Po chwili był gotowy. Już miał wychodzić kiedy drzwi do karczmy  otworzyły się i na progu stanęli czterej, sądząc z postawy, mężczyźni odziani w grube, ociekające wodą płaszcze. Jeden z nich zdjął kaptur i przemówił:
-Witaj karczmarzu, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że wprowadziliśmy konie do stajni?- po tych słowach uśmiechnął się. Był to przystojny mężczyzna, jasno włosy z dużymi niebieskimi oczami, niewiele wyższy od Kleine i nie ustępujący mu pod względem barczystości. Gospodarz szybko skłonił się, jak nakazywał obyczaj i odpowiedział:
-Ależ oczywiście, że nie mam nic przeciwko, właśnie miałem wyjść by wam pomóc ale jak widać nie zdążyłem. Na imię mam Wilhelm Kleine i jestem właścicielem tego miejsca. Wejdźcie proszę i rozgośćcie się, zaraz będzie gotowy gulasz, wystarczy dla wszystkich.
Uśmiech na twarzy przybysza zrobił się jeszcze szerszy, wraz z towarzyszami usiadł przy stole stawiając przed sobą małą sakiewkę.
-Chętnie skorzystamy, ja nazywam się Lukas Von Kreuz a to moi kompani Mark, Mathieu i Jan, jeśli masz wolne pokoje chcielibyśmy również tu przenocować.
W tym czasie pozostali goście zdjęli już z siebie przemoknięte płaszcze.  Mark miał ciemne włosy i jeszcze ciemniejsze oczy, był, chudy i niezwykle wysoki, miał duże, odstające uszy a jego nos z pewnością był kiedyś złamany. Mathieu miał ciemne, kręcone włosy, chudą twarz i zielone oczy, był niewiele niższy od Marka, już na pierwszy rzut oka było widać iż jest Francuzem. Za równo on jak i Mark nie mieli więcej niż po dwadzieścia pięć lat. Z kolei Jan był z nich wszystkich najmłodszy. Był brunetem widać było, że zapuszcza wąsy ale na razie wyglądało to tak jakby ubrudził się pod nosem, mógł mieć nie więcej niż siedemnaście lat. Jak na swój wiek był wysoki, w zasadzie był równy wzrostem Lukasowi, widać było również iż siły mu nie brakuje. Wszyscy podróżnicy ubrani byli podobnie, oprócz płaszczy mieli na sobie grube skórzane kurty i spodnie, każdy z nich miał pod kurtą jasną lnianą koszulę. Spodnie trzymał gruby, solidny pas, do pasa przymocowana była pochwa, w której znajdował się długi sztylet, idealny do obrony a nie wadzący za bardzo w podróży. Wilhelm zbyt długo przebywał na różnorakich dworach by nie spostrzec iż ma do czynienia ze szlachcicami. Co więcej sądząc po manierach jego rozmówca nie był byle jakim szlachcicem. Dlatego też gospodarz skłonił się ponownie, oznajmił iż pokoje zaraz będą gotowe, po czym jeszcze raz przemieszał gulasz. Po chwili przed wędrowcami stały już cztery gorące misy ze strawą, Kleine już miał oddalić się aby przygotować pokoje dla gości kiedy ponownie odezwał się Lukas:
-Wybacz gospodarzu ale źle się czuję kiedy stoi przede mną jedzenie a słudzy boży głodują...
-Nie głodują, tylko poszczą- mnich przerwał w połowie zdania szlachcicowi – mam nadzieję, że się panie nie obrazisz, ale im dalej jest ode mnie ta strawa tym łatwiej jest mi zachować moje postne zobowiązania.
Lukas przyjrzał się badawczo benedyktynowi, bo tego iż siedzący nieopodal mnich był benedyktynem mężczyzna był pewien, duchowni ze zgromadzenia św. Benedykta mają bardzo charakterystyczne habity. Uśmiechnął się i zapytał:
-Jeśli można wiedzieć to z jakiego powodu zdecydowaliście się na post, przecież nie czas ku temu. Wielki Post już dawno za nami a do adwentu jeszcze trochę brakuje.
-Każdy czas jest dobry na umartwianie się na chwałę Panu – odpowiedział mnich. W jego głosie dało się wyczuć nutkę ironii co nie uszło uwadze von Kreuza 
-Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie.
-Mój post jest równocześnie prośbą, na świecie ostatnio dzieje się tyle zła, że tylko dzięki bożemu wstawiennictwu możemy sobie z tym poradzić- po słowach zakonnika wszyscy pogrążyli się w zadumie. Słychać było tylko stukot drewnianych łyżek o coraz szybciej opróżniające się miski. 
-Dobrze powiedziane – przerwał milczenie Lukas a po chwili zapytał – Jak was zowią ojcze?
-Jestem brat Juda, pokorny sługa zakonu św. Benedykta z Monte Cassiono.
-Co sprowadziło cię w tak odległe strony? – po raz pierwszy odezwał się Jan, jego głos był gruby a ton niezwykle poważny, ogólnie nie pasował on do wyglądu młodzieńca.
-Widzę panowie, że ciekawość u was wielce jest rozwinięta – powiedział z uśmiechem duchowny- Otóż przeor mojego klasztoru zaniepokojony wieściami napływającymi do nas ze świata postanowił wysłać mnie abym dowiedział się więcej i w miarę swoich, dość ograniczonych, możliwości zaradził zaistniałej sytuacji.
-Wybacz ale dlaczego wysłał właśnie ciebie – dopytywał Jan – Mam nadzieję, że nie obrazisz się za to co powiem ale jesteś przecież kaleką.
-Za to z ogromną wiedzą- powiedział mnich i pogrążył się w zadumie.
-Tak zaiste ciężkie czasy nastały – powiedział cicho Lukas – Nie dość, że na świecie, w wyniku wojen, cały czas przelewa się krew niewinnych, to jeszcze w dodatku na wydawało by się spokojnych obszarach, jak chodźby tutaj, dochodzi do straszliwych zbrodni.
-Więc również słyszeliście o tej nieszczęsnej niewieście?- zapytał Juda
-Tak – powiedział swoim melodyjnym głosem Mathieu – Co więcej właśnie to jest powodem naszej wizyty w tym regionie.
-Widzę, że jednak coś nas łączy – powiedział zakonnik a na jego twarzy pojawił się złowrogo wyglądający uśmiech- wszyscy polujemy na wampiry.
Na twarzach podróżników odmalowało się przerażenie.
- Nie sądzę by te mityczne stwory miały z tym coś wspólnego, zresztą niewierze, że takie potworności w ogóle istnieją. – głos Lukasa stracił normalną sobie pewność- To na pewno robota jakiegoś niezrównoważonego człowieka.
-Człowieka mówisz-powiedział szeptem mnich- Czy myślisz, że jakikolwiek syn Boży mógłby wgryźć się w krtań młodej, niewinnej dziewczyny i wypić całą krew która płynęła w jej żyłach?
W sali zapanowało milczenie. Na zewnątrz krople coraz rzadziej uderzały o okiennice, po chwili do sali powrócił Wilhelm, który oddalił się w trakcie rozmowy by przyszykować pokoje. Pozbierał misy ze stołu i udał się z nimi na zaplecze. Lukas przyglądał się przez chwilę uważnie zakonnikowi. W głowie wciąż miał pytanie przez niego zadane i rozpaczliwie poszukiwał racjonalnej odpowiedzi, w zasadzie to poszukiwał jakiegokolwiek wyjścia pozwalającego uwierzyć, że tej okropnej zbrodni dopuścił się jednak człowiek.

Offline

 
  • Index
  •  » Dominus
  •  » Opowiadanie I "Ukochane dzieci nocy"

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.perfect-world.pun.pl www.siprofit.pun.pl www.ncw-hyde-park.pun.pl www.zimlublin.pun.pl www.kravmaga.pun.pl